czwartek, 29 grudnia 2016

2.24

Wstaliśmy z Olką wcześniej niż zwykle. Mieliśmy spory kawałek do pokonania. W końcu przeprowadziliśmy się na drugi koniec miasta. Zjedliśmy śniadanie i zawieźliśmy dzieciaki do szkoły. Później udaliśmy się prosto do firmy. Pożegnaliśmy się przy samochodzie. Olka poszła do firmy a ja zaparkowałem auto. Wszedłem do firmy i od razu poszedłem się przebrać. Dziś wróciła Karolina. Ucieszyłem się bo dobrze nam się pracuje. Na patrol wyjechaliśmy jakoś po dziewiątej. Dostaliśmy spokojny rewir. Ja jednak miałem dziwne przeczucie na dziś. Tak jakby coś się stało. Intuicja mnie nie myliła. Jackowska wróciła nas na komendę zaraz po przerwie obiadowej. Udaliśmy się do jej gabinetu. Zapukałem i weszliśmy do środka.
-Siadajcie.- Odparła szefowa, miała smutny wyraz twarzy.
-Coś się stało?- Zapytała Karolina.
-Tak, 06 miał dziś wypadek.- Powiedziała a serce stanęło mi w gardle.
-Oli nic nie jest?- Zapytałem przerażonym głosem.
-Przykro mi to powiedzieć ale....Ola jest w ciężkim stanie w szpitalu.
-Jadę tam.- Powiedziałem wstając z krzesła.
-Nie wpuszczą cie. Leży na OIOMIE.- Powiedziała Jaskowska. Momentalnie grunt pod nogami mi się zarwał.
-Mam to gdzieś jadę do niej.- Powiedziałem.
-Mikołaj uważaj na siebie.- Powiedziała Karolina a ja poszedłem się przebrać w cywilne rzeczy. Po 30 minutach byłem już w szpitalu. Lekarze nie chcieli mnie wpuścić na oddział.
-Niech mi Pan chociaż powie co z nią?- Krzyknąłem do jednego z mężczyzn stojących obok mnie i próbujących mnie uspokoić.
-Nie wiele możemy powiedzieć, jej stan jest ciężki i jak na razie się nie poprawia.
-Ale co się stało?
-Z tego co nam wiadomo to przyjechała do nas z wypadku samochodowego. Zaprowadzę pana na salę tego drugiego policjanta.- Powiedział mężczyzna i udaliśmy się na zupełnie inny oddział. Przed salą siedziała Emilka z Tośkiem.
-Może Pan na chwilkę do niego wejść.- Powiedział i otworzył mi drzwi. Spojrzałem jeszcze na Emilkę i wszedłem do środka.
-Cześć Krzysiek.- Powiedziałem podchodząc do jego łóżka.- Jak się czujesz?
-A jak myślisz, przeze mnie Ola jest na OIOMIE.
-Przestań to nie twoja wina.
-A skąd wiesz, nie było cię tam. To ja prowadziłem radiowóz. Gdybym tylko zdążył zahamować.- Mówił Krzysiek a ja pierwszy raz widziałem łzy w jego oczach.- Co z Olą? Jak ona się czuje, lekarze nie chcą mi nic powiedzieć.
-Ola...jest w gorszym stanie niż ty, ale spokojnie jest dzielna i wyjdzie z tego.- Mówiłem sam w to nie wierząc.
-Ale co mówią lekarze?
-Nie za wiele. Wiesz co ja już do niej pójdę. Ktoś też chce do ciebie wejść.- Powiedziałem wychodząc z sali. Spojrzałem na Emilkę a ta się podniosła i weszła na salę. Wyjąłem z kieszenie telefon. Nie wiedząc co mam zrobić zadzwoniłem do szefowej. Odebrała od razu.
-Tak Mikołaj, co z Olą?
-Nie najlepiej, lekarze mówią że jej stan jest krytyczny i jak na razie nie ma żadnej poprawy.
-A u Zapały byłeś?
-Tak właśnie od niego wyszedłem.
-I co powiedział jak to było?
-No troszkę chaotycznie ale obwinia się za to.
-Może mogę ci jakoś pomóc Mikołaj.
-Jak by Pani mogła ze szkoły odebrać moje córki i syna Oli.
-No dobrze, a mam ich zabrać do siebie czy może do ciebie, albo do Oli?
-Do nas do domu, podjedzie Pani do miejskiego to dam Pani klucze.- Powiedziałem.
-No dobrze to zaraz będę.- Odpowiedziała i rozłączyła się. Już byłem przy wejściu na OIOM. Właśnie zadzwonił mój telefon. Spojrzałem na wyświetlacz, dzwoniła Karolina. Odebrałem.
-Co jest Karola?
-Co z nią?
-Nie najlepiej.
-Odebrać dzieciaki ze szkoły?
-Nie trzeba już to załatwiłem.
-A wpuścili cie do niej?
-Nie. Karzą czekać, więc czekam. Nawet na oddział nie można wejść.
-No dobra, daj znać jak coś będziesz wiedział.- Odparła i się rozłączyła. Po chwili ujrzałem znajomą sylwetkę.
-Cześć Mikołaj.- Powiedziała szefowa podchodząc do mnie.
-No to tak tu są klucze od domu.- Powiedziałem dając jej plik kluczy.- Dominika i Marek chodzą na Połomskiego a Ania na Kasprowicza.
-Ok, a mam tak po prostu wejść i ich zabrać?
-No tak ja zaraz do nich zadzwonię i powiem im że ich Pani odbierze.
-Mikołaj skończmy z tą Panią mów mi Renata.
-No dobrze.
-Ta swoją drogą nie wiedziałam że Wysocka ma syna.
-Od kilku miesięcy.
-I już chodzi do szkoły?
-Tak Ola jest jego opiekunem.
-A nie wiedziałam.
-Olka nie chciała z tego robić wielkiego Halo.
-Powiedziałeś że do waszego domu...
-Tak mieszkam z Olą od jakiegoś czasu. Ostatnio kupiliśmy dom a wczoraj była przeprowadzka. Więc przepraszam cię za bałagan jaki tam panuje.
-Przestań myślisz że ja się nie przeprowadzałam.
-Jeszcze raz ci dziękuję za pomoc.
-Nie ma za co Mikołaj. Dobra ja jadę po dzieciaki.
-Dzięki.- Krzyknąłem gdy odeszła troszkę dalej. Zadzwoniłem do Dominiki że dziś odbierze ich moja znajoma z pracy. Nie mówiłem że to szefowa ze względu na to że akurat te urwisy potrafią nieźle namieszać. Siadłem na krześle przed salą. Każda sekunda była jak minuta, z kolei minuta trwała tyle co godzina. Nie mogłem opanować strachu przed tym co może się stać w najgorszym wypadku. Po kilku godzinach z oddziału wyszedł jakiś mężczyzna.
-Ktoś z rodziny Aleksandry Wysockiej.- Powiedział a ja się podniosłem.
-Ja.- Dodałem podchodząc do niego.
-Jest Pan....
-Ola to moja narzeczona. Co z nią?
-Jest nieprzytomna, ale jej stan zaczął się poprawiać.
-Bogu dzięki.- Powiedziałem radośnie wzdychając.
-Niestety mam nie najlepszą wiadomość.- Powiedział a ja się przestraszyłem.
-Co....
-Pana narzeczona jak przypuszczam nie wiedziała że jest w ósmym tygodniu ciąży.
-O...Ol...Ola...jest w ciąży?- Zapytałem a słowa ledwo przechodziły mi przez gardło.
-No właśnie, zapraszam do mnie do gabinetu.- Powiedział nie odpowiadając mi na pytanie. Udaliśmy się do małego pomieszczenia gdzie było biurko i dwa krzesła.
-Proszę usiąść.- Powiedział mężczyzna a ja zrobiłem to o co poprosił.
-Coś nie tak z dzieckiem?- Zapytałam widząc jego wyraz twarzy.
-Niestety podczas wypadku, pana narzeczona poroniła.- Powiedział a mi po raz kolejny tego dnia zarwał się grunt pod nogami.- Przykro mi.- Dodał po chwili. Opuściłem jego gabinet.- Może Pan na chwilkę do niej wejść.- Powiedział po chwili mężczyzna wychodząc za mną z gabinetu. Zaprowadził mnie na salę Oli. Spojrzałem na nią. Leżała bezbronnie na łóżku, podłączona do aparatury. W moich oczach pojawiły się łzy. Siadłem przy jej łóżku. Delikatnie objąłem jej dłoń.
-Wiem że mnie teraz słyszysz.- Powiedziałem a głos mi się łamał od łez spływających po policzkach.- Ola kochanie...musisz walczyć...proszę cię...dla mnie dla Marka i dla dziewczyn....musimy oboje walczyć...być dzielni...tyle już przeszliśmy....to też razem przetrwamy...Ola ja cię potrzebuję....dzieciaki cie potrzebują....proszę cię nie poddawaj się...kocham cię...jesteś całym moim światem....chcę założyć z tobą rodzinę....posadzić drzewo i mieć syna....błagam cie nie zostawiaj nas samych.- Mówiłem a głos coraz bardziej mi się załamywał. Po kilku minutach na sali pojawił się lekarz. Poprosił abym opuścił salę. Pocałowałem Olę w czółko i wyszedłem. Siadłem na korytarzu a dłońmi zakryłem twarz. Łzy spływały mi po policzkach. Cholera faceci nie płaczą. Pomyślałem ale czułem się tak bezsilny. Nie wiedziałem co mam robić. Poczułem wibracje w telefonie. Spojrzałem na wyświetlacz. Dzwoniła szefowa. Odebrałem.
-Tak słucham.- Powiedziałem ocierając łzy i starając opanować emocje.
-Wszystko dobrze?
-Nie, jest fatalnie.- Powiedziałem.
-Jest już późno Mikołaj i jako twoja szefowa a też znajoma nakazuję ci w tej chwili wrócić do domu i odpocząć.
-Nie mogę muszę być przy niej.
-Nie teraz to masz być z dziećmi.- Podniosła głos.- Za pół godziny chcę cie widzieć w domu.- Dodała po chwili.
-Dobrze.- Powiedziałem poirytowanym głosem. Podniosłem się i spojrzałem jeszcze raz na moją Olę. Ponownie do oczu napłynęły mi łzy. Wróciłem do domu. Światła cały czas się paliły. Wszedłem do środka.
-No w końcu.- Usłyszałem głos szefowej.
-Gdzie dzieciaki?- Zapytałem.
-Położyły się już spać, były już zmęczone. Mów lepiej co z Olką?
-Jej stan się poprawił.
-Ale co wybudziła się?
-Nie jeszcze.- Powiedziałem i znowu miałem ochotę się rozpłakać.
-Mikołaj co jest grane, mów w tej chwili co się stało.
-Ola była w ciąży.- Powiedziałem a na policzkach pojawiły się słone łzy.
-Jak to była?
-Poroniła podczas wypadku.- Dodałem a Renata aż zaniemówiła, opadła tylko na kuchenne krzesło. W jej oczach było widać smutek.
-Mikołaj, czy to ty byłeś ojcem?
-Tak, lekarz powiedział że to był ósmy tydzień. Bardzo chcieliśmy powiększyć rodzinę. Między innymi dlatego kupiliśmy dom. Kurwa no, dlaczego zawsze muszę tracić wszystko na czym mi tak cholernie zależy.- Krzyknąłem uderzając pięścią w stół.
-Spokojnie, wszystko się ułoży. Zobaczysz Olka z tego wyjdzie, jest silna.- Renata starała się mnie uspokoić.- Masz napij się.- Powiedziała dając mi lampkę wina.
-Dziękuję.- Odparłem i oboje się napiliśmy.
-Jutro Mikołaj nie musisz przychodzić do pracy. Monika cię zastąpi już to załatwiłam.
-Dziękuje, a wiesz może co z Krzyśkiem?
-Tak, ma złamaną nogę, nie prędko wróci.
-A powiedział co się....
-Tak. Dostali wezwanie, podjeżdżali już na miejsce i ktoś w nich uderzył od strony Oli. Zapała się obwinia za ten wypadek.
-Ale to nie jego wina że ktoś w nich uderzył.
-Tak, ale on uciekł. Zostawił auto i uciekł stamtąd.- Powiedziała Renata.
-Kurwa, zabije go jak tylko go dostanę w swoje ręce.- Powiedziałem zdenerwowany. Nie dość że spowodował wypadek, zabił moje dziecko, Ola jest nieprzytomna a Krzysiek połamany, to jeszcze ten sk******n im nie pomógł. Gotowało się we mnie.
-Mikołaj uspokój się to rozkaz.- Powiedziała Renata.
-Przepraszam ale brakuje mi słów do takiego chamstwa.
-Idź się połóż. To ci pomoże.
-A szefowa?
-Mikołaj.- Powiedziała podniesionym tonem.
-Znaczy się a ty Renata?
-Ja wracam do domu. Jutro przyjadę rano zajrzę do was.
-Dzięki za pomoc. Musimy dorwać tego gnoja.
-Spokojnie Mikołaj dorwiemy a teraz idź spać.
-Jeszcze raz wielkie dzięki.- Powiedziałem uśmiechając się do niej choć w tej chwili mój uśmiech był strasznie wymuszony. Renata pojechała a ja poszedłem do sypialni. Położyłem się do łóżka. Pościel pachniała Olą. Nie mogłem przestać o niej myśleć. Chciałem się obudzić. Udać że to wszystko to głupi sen. Niestety rano obudziłem się a obok mnie nie było Oli. Przetarłem oczy i zszedłem na dół. Dzieciaki jadły już śniadanie, przysiadłem się do nich a z kuchni wyszła Renata.
-Cześć Mikołaj.- Powiedziała stawiając na stole kawę i talerz z kanapkami.
-Hej.- Powiedziałem.- O której przyjechałaś?
-Jakieś dziesięć minut temu. Jedz.- Powiedziała podstawiając mi talerz pod nos.
-Nie jestem głodny.
-A ja się nie pytam czy jesteś tylko masz jeść.- Spojrzałem na nią, po jej minie widziałem że muszę zjeść bo inaczej mi nie odpuści.- Jedziesz do szpitala?
-Tak, zaraz będę jechał.
-No dobra, to ja zabiorę ze sobą dzieciaki.- Powiedziała Renata.
-Młodzież, nie jesteśmy już dziećmi.- Odezwała się Dominika.
-Myślałem że jedziesz do pracy.
-Bo jadę, zabiorę ich ze sobą. Spokojnie nie będą mi przeszkadzać.
-Ale ja nie chcę robić kłopotu, mogę ich zabrać ze sobą.
-Ale my chcemy jechać z ciocią Renatą.- Odezwała się Ania.
-Jak będą niegrzeczni do zaprowadzę ich do Profosa.- Zaśmiała się.
-Może lepiej nie.- Powiedziałem. Zjadłem śniadanie i poszedłem się ubrać. Około ósmej byłem już w drodze do szpitala. Renata jeszcze była u mnie w domu. Przypuszczaliśmy że wrócą wcześniej niż ja więc wzięli klucze od domu. Po dwudziestu minutach parkowałem już auto pod szpitalem. Wysiadłem z samochodu i udałem się na OIOM. Wszedłem na oddział. Udałem się pod salę Oli. Spojrzałem przez szybę na salę. Pielęgniarki właśnie sprzątały salę. Wszedłem na nią.
-Gdzie Ola?- Zapytałem przestraszony.
-Pan jest kimś z rodziny?
-Gdzie ona jest?- Ponownie zapytałem a po policzkach spływały mi łzy.
-Proszę porozmawiać z lekarzem.- Powiedziała kobieta a ja miałem już najgorsze myśli. Udałem się do gabinetu w którym byłem wczoraj. Wszedłem bez pukania.
-Co Pan tu robi?- Podniósł się lekarz od biurka.
-Gdzie Ola?- Zapytałem zarwanym głosem.
-Proszę usiąść.- Powiedział, miał dziwną twarz, taką bez uczuć.
-Co się stało, czy Ola.....
-Nie nie, spokojnie. Stan Pani Aleksandry uległ poprawie.
-Gdzie ona jest?
-Przenieśliśmy ją na inną salę, jest teraz na obserwacyjnej.
-Poprawił się jej stan, to znaczy że się wybudziła?
-Niestety nie, ale jej rotowania wzrosły.
-Kiedy się wybudzi?
-Tego nie jestem Panu na tą chwilę powiedzieć. Może to być jutro, za tydzień, może dwa, nie wiem.
-Ale wybudzi się prawda?
-Tak wybudzi się. Po prostu straciła dużo krwi i musi się teraz zregenerować. Spokojnie.
-Jak mam być spokojny jak ktoś o mało nie zabił najważniejszej osoby w moim życiu?- Warknąłem na lekarza.
-Rozumiem ale proszę się uspokoić jest Pan w szpitalu i dla Pana dobra radzę opanować niepotrzebne emocje.
-Przepraszam, po prostu ten koleś uciekł stamtąd i....
-No dobrze, ale proszę naprawdę się opanować, dla swojego dobra bo może Pan sobie tylko tym pogorszyć sytuację?
-Dobrze, a Panie doktorze, jedna sprawa.
-Proszę niech Pan mówi.
-Myśli Pan że Ola słyszy to co mówimy, ona może wiedzieć że straciła dziecko?
-Wie Pan co, wydaje mi się że słyszy, a co do dziecka nie dowiemy się do puki się nie wybudzi. Ale myślę że Pana narzeczona nie podejrzewała że jest w ciąży.
-A dlaczego?
-Wydaje mi się że gdyby coś podejrzewała to nie ryzykowałaby tak w trakcie służby. Za wszelką cenę odruchowo chroniłaby dziecko, którego mogłoby w ostateczności nie być.
-Myśli doktor że kobiety takie coś czują?
-Jestem tego pewien. Sporo już przepracowałem i nigdy się nie pomyliłem.
-Dziękuję Panu.
-Proszę w końcu to moja praca.- Powiedział mężczyzna.
-A będę mógł do niej wejść?
-Tak oczywiście, już pana prowadzę.- Powiedział i zaprowadził mnie na salę na którą przeniesiono Olkę. Spojrzałem na nią wchodząc do sali. Wyglądała jakby spała. Już nie była podłączona do dużej ilości aparatury. Teraz było znacznie mniej tego sprzętu. Usiadłem na krześle obok jej łóżka.
-Cześć kochanie.- Powiedziałem delikatnie obejmując jej dłoń. Wydawało mi się że prawy kącik jej ust się delikatnie podniósł. Tak jakby się uśmiechnęła.- Jak się czujesz?...pewnie fatalnie...nie martw się złapiemy tego gnojka co nam to zrobił...dzieciaki jakoś się trzymają...walczą razem z nami...Renata, znaczy się szefowa mi przy nich pomaga...dziś zabrała ich na firmę a mi dała wolne abym mógł do ciebie przyjechać....ale mnie dziś przestraszyłaś...poprawiło ci się....jestem z ciebie dumny...musimy walczyć...damy radę...zobaczysz jeszcze będziemy mieli dzidziusia...razem nie prześpimy wielu nocy i razem będziemy płakać na ślubach naszych szkrabów...mówię też o młodzieży, oburzają się gdy nazywamy ich dziećmi...Ola kochanie...nawet nie wiesz jak mi ciebie brakuje...tak bardzo bym chciał usłyszeć choć jedno słowo...udać że to wszystko to był głupi sen...- Mówiłem a głos mi się zarywał coraz bardziej. Spędziłem u Oli prawie cały dzień. Około 18 pojechałem do domu. Był zamknięty a ja nie miałem kluczy. Wsiadłem więc w samochód i pojechałem na komendę. Poszedłem do gabinetu Renaty.
-O Mikołaj, a co ty tu robisz? Myślałam że jesteś jeszcze w szpitalu.
-No właśnie z niego wracam.
-I co z Olą, siadaj i opowiadaj.
-Jej stan się polepszył.- Odetchnąłem z ulgą i usiadłem naprzeciwko niej.
-Obudziła się?
-Niestety nie.- Posmutniałem.
-A co mówią lekarze?
-Że na pewno się wybudzi, ale w tej chwili nie są w stanie powiedzieć kiedy.
-Bogu dzięki że się wybudzi. A mówili coś jeszcze?
-Tak, wiem że ma połamane trzy żebra, prawą nogę i prawy nadgarstek. Jest bardzo poobijana, no i ma wstrząśnienie mózgu przez co jest nieprzytomna. Straciła też dużo krwi i dlatego chcą ją jeszcze kilka godzin potrzymać w narkozie. Później ją wybudzą i zobaczymy czy odzyska przytomność.
-Odzyska na pewno.- Powiedziała Renata a do gabinetu wszedł Jacek.
-Szefowo mamy go, piątka już go wiezie na komendę. Nie wywinie się.- Powiedział wchodząc do środka.
-Cześć Mikołaj.- Dodał i przywitaliśmy się.
-Cześć. Kogo macie?
-Tego gnoja co wczoraj w szóstkę przywalił, już się nie wywinie.- Odparł Jacek, a ja spojrzałem na Renatę.
-Mikołaj nawet o tym nie myśl.- Powiedziała.
-Ale....
-Nie i koniec, ty jesteś oddalony od tej sprawy.
-Ale Renata.- Wyrwało mi się przy Jacku który stał obok i przysłuchiwał się naszej rozmowie. Z szefową spojrzeliśmy na niego. Zdziwienie malowało mu się na twarzy.
-Jacek zostaw nas samych.- Powiedziała Po chwili a dyżurny wykonał jej polecenie.
-Dlaczego nie mogę...chcę tylko mu spojrzeć w oczy, chce wiedzieć dlaczego to zrobił. Dlaczego zniszczył nasze plany?
-Ja to rozumiem, ale musisz opanować emocje i na pewno nie pozwolę ci teraz się z nim spotkać.
-Ale on ich mógł zabić. Chce wiedzieć co czuł zostawiając ich bezsilnie w tym radiowozie?
-Ja też chcę wiedzieć, Mikołaj wszyscy tego chcemy.
-To mi na to pozwól.
-Nie teraz to wracasz z dziećmi do domu. Teraz one i Ola są najważniejsze. Musisz im pokazać że jesteś silny.
-A co jeśli mnie spytają dlaczego to zrobił?
-To powiesz im prawdę że nie wiesz dlaczego. Obiecasz że się dowiesz. To są dzieci za kilka dni zapomną że się pytały.
-A Oli co jej powiem gdy się wybudzi?
-Że go złapaliśmy. Spokojnie Mikołaj. Wiesz że moi ludzie są najlepsi w tej robocie. Za kilka godzin może nawet nie będziemy wiedzieli co się tam wydarzyło.- Powiedziała a ja zamilkłem. Nie mogłem opanować wściekłości jaką darzyłem tego faceta. W jednej chwili stał się dla mnie nikim. Wiedziałem jedno, będę walczył żeby szybko z pierdla nie wyszedł. Po kilku minutach gdy ochłonąłem a Renata miała pewność że nie natknę się na korytarzu na tego gnoja, udałem się do stołówki, gdzie dzieciaki spędzały czas pod czujnym okiem Pani Zosi.
-Cześć Mikołaj.- Powiedziała kobieta gdy podszedłem do stolika.
-Witam Pani Zosiu.- Odparłem siadając obok nich.
-Marnie wyglądasz, zaraz przyniosę ci coś do jedzenia.- Powiedziała odchodząc od stolika. Spojrzałem na młodzież.
-Co z ciocią?- Zapytała Dominika.
-Już lepiej.- Powiedziałem wciąż smutnym głosem.
-To dlaczego jesteś smutny?- Zapytał Marek.
-Bo...wasza ciocia...
-Coś się poważnego stało przy wypadku?- Wtrąciła Ania.
-Można tak powiedzieć....- Odparłem.
-Proszę bardzo. Mięso bo musisz mieć siłę Mikołaj.- Powiedziała Pani Zosia stawiając talerz z obiadem na stoliku.
-A co wy macie takie miny?- Zapytała po chwili.
-Coś jest cioci a tata nie chce powiedzieć co.- Odrzekła Dominika złym głosem.
-Skarbeńku nie złość się na tatę, jemu też nie jest łatwo.- Zaczęła Pani Zosia. Zawsze miała rękę do dzieci, jak mało kto potrafiła je podejść i wydusić z nich wszystko. Potrafiła w każdej sytuacji znaleźć jakieś pozytywy.
-Mikołaj możemy pogadać.- Do stolika podeszła Dominika.
-Jasne.- Odparłem i oboje odeszliśmy od stolika.- Co się stało?
-Chodzi o Olkę.
-Co jest, dzwonili ze szpitala?
-Nie, nie uspokój się. Ten koleś co go przywieźli. No ten co spowodował wypadek.
-No wiem który to co?
-No ja i Olka bardzo dobrze go znamy.
-Jak to?- Zapytałem zdziwiony.
-Mikołaj, ja nie chcę się między was mieszać, ale są rzeczy o których powinieneś wiedzieć.
-O czym ty mówisz?
-No o tym co się działo zanim wyjechałam....nie powinieneś tego usłyszeć ode mnie ale w tej sytuacji to konieczne.
-Poczekaj chcesz mi powiedzieć o tej sytuacji o Kamilu i reszcie?
-Skąd to wiesz?
-Miałem pewną sprawę kiedyś Ola mi powiedziała, bardzo mi się wtedy te informacje przydały. Ale mów o co chodzi.
-No ten koleś to jest....-Słowa nie chciały jej przejść przez gardło.
-Dominika do cholery wyduś to z siebie.
-No to był nasz szef.
-Szef, byłem pewien że to....
-No nie do końca. On pamiętam że groził Olce ja się wyrwałam i na wszelki wypadek wyjechałam za granicę. Mikołaj zrozum bałam się go.
-A Olka?
-Z nią było gorzej, z tego co mi wiadomo to jej tata załatwił jej męża w sensie że za kratki poszedł.
-Czy on wam kiedyś groził?
-Tak najczęściej jak się mu sprzeciwiłyśmy. Rozumiesz co mam na myśli.
-Tak spokojnie. Nie chcesz to nie musisz mówić.
-Nie Mikołaj ja już za długo milczałam. On się odgrażał że nas wszystkich pozabija jak tylko mu się nadarzy okazja.
-Myślisz że to nie był wypadek?
-Ja jestem tego pewna. Mikołaj on może zrobić to jeszcze raz, on na Olkę polował teraz widział mnie. Jestem pewna że jak dostanie tylko za spowodowanie wypadku to on dokończy to co zaczął. Musimy coś z tym zrobić.
-Zrobimy, chodź ze mną do szefowej.- Powiedziałem stanowczym głosem i po chwili byliśmy już w jej gabinecie.
-Białach. Miałeś jechać do domu.- Jackowska podniosła na mnie głos.
-Szefowo Dominika ma coś do powiedzenia, to ważne.- Powiedziałem.
-Bo ja wiem o co tu chodzi.- Odparła Dominika.
-Ale w czym?- Zapytała zaskoczona Jackowska.
-W wypadku Oli i Krzyśka. To nie był wypadek.- Powiedziała a Jackowska wstała od biurka.
-Mikołaj zostaw nas same.- Powiedziała Renata a ja wyszedłem z jej gabinetu. Zszedłem na dół i udałem się do stołówki skończyć obiad. Co prawda był zimny, ale był. Pani Zosia nakarmiła też młodzież za co podziękowałem jej ogromną czekoladą. Po kwadransie mieliśmy opuścić komendę. Wtedy przyszła do nas Dominika.
-I co?- Zapytałem widząc ją zmierzającą w moim kierunku.
-Będę zeznawać.- Powiedziała a ja wyszeptałem dziękuję i opuściłem z dzieciakami komendę. Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy do domu. Przygotowałem dzieciakom kolację i udaliśmy się do ogrodu aby ją zjeść. Siedzieliśmy tak w ciszy, gdy nagle usłyszeliśmy dzwonek do drzwi. Podniosłem się od stołu i poszedłem otworzyć.
-Jest Ola?- Zapytała młoda kobieta z dzieckiem na rękach. Znałem ją była u nas kilka dni temu.
-Nie ma.- Odparłem.
-A kiedy będzie?
-Nie prędko. Wejdziesz na kawę?- Zaproponowałem.
-Mogę na nią poczekać?
-Wszyscy na nią czekamy.- Odparłem a kobieta weszła ze mną do domu. Zaprowadziłem ją do ogrodu gdzie była młodzież a sam poszedłem do kuchni i zrobiłem jej kawę. Postawiłem na stole i usiadłem.
-O której będzie Ola?- Zapytała po chwili.
-Dzieciaki idźcie się pobawić.- Powiedziałem a oni wykonali moje polecenie.
-Co jest grane?- Zapytała z przerażeniem w oczach kobieta.
-Ola miała wypadek, jest w ciężkim stanie w szpitalu.- Powiedziałem a słowa ledwo przechodziły mi przez gardło.
-Jak to w szpitalu? Co się stało?
-Był wypadek w trakcie służby. Olka jest w stanie krytycznym.
-Przykro mi.- Powiedziała kobieta.- A co mówią lekarze?
-Jakby to powiedzieć....Ola była w drugim miesiącu ciąży.
-Była to znaczy że...
-Tak już nie jest. A wiesz co jest najgorsze. Cały ten wypadek to nie był zwykły przypadek. Wszystko było ustalone.
-O czym ty mówisz?
-Przeszłość nas dopadła.- Powiedziałem. Kobieta spojrzała na mnie.
-Zawsze mogło być gorzej.- Powiedziała.
-O czym ty mówisz?- Zapytałem.
-Spójrz na to z innej strony. Ja mam cudownego syna który nie ma ojca a ty...ty masz pełną rodzinę...nawet jeśli coś takiego was spotkało to na pewno po to abyś mógł dostrzec to co masz już teraz. Ja już będę szła.-Powiedziała podnosząc się od stołu.
-Odprowadzę cię.- Powiedziałem i również wstałem od stołu.
-Chciałam wam podziękować.
-Za co?- Zapytałem zdziwiony.
-Ta wasza znajoma co jest adwokatem pomoże mi uzyskać alimenty od Adama.
-O to świetnie.- Odparłem i teraz mi się przypomniało że przecież muszę się z nią skontaktować w sprawie Marka. Odprowadziłem kobietę do jej samochodu i wróciłem do domu. Wyjąłem z kieszeni telefon i zadzwoniłem do Krzyśka. Poprosiłem go o numer do dej kobiety i zadzwoniłem.
-Julia Tokarczyk Adwokat.- Odebrała kobieta.
-Dzień dobry, Mikołaj Białach z tej strony.
-W czym mogę Panu pomóc?
-Bo prowadzi Pani sprawę Aleksandry Wysockiej.
-Przykro mia le nie mogę udzielać takich informacji.
-Tak ja to rozumiem ale Ola trafiła do szpitala. Chciałbym się z Panią spotkać.
-No dobrze za piętnaście minut w Parku Szczytnickim będzie Panu pasować?
-Tak oczywiście, przy fontannie?
-Tak, do zobaczenia.- Odparła kobieta i się rozłączyła.
-Dzieciaki chodźcie tu na chwilkę.- Krzyknąłem stając przy schodach. Młodzież bardzo szybko się pojawiła obok mnie.
-Coś się stało?- Zapytał Marek.
-Tak muszę coś załatwić, zostaniecie sami. Gdyby coś się działo to do mnie zadzwońcie. Macie też numer do cioci Renaty na lodówce.
-Dobrze tato.- Odparła Dominika a ja po kolei ucałowałem każdego w czółko i pojechałem na umówione spotkanie. Byłem na miejscu może dwie minuty przed czasem. Siadłem przy fontannie. Zadzwonił mój telefon. Odebrałem.
-Dzień dobry Panie Mikołaju, już Pan jest?- Zapytała kobieta.
-Tak tak już czekam.
-Za dwie minutki będę, z której strony pan czeka?
-Od wschodniego wejścia.- Odparłem. Faktycznie po dwóch minutach podeszłą do mnie wysoko brunetka, na oko miała trzydzieści kilka lat.
-Dzień dobry Julia Tokarczyk.- Kobieta Podała mi dłoń.
-Mikołaj Białach.- Również podałem jej dłoń.
-Więc o czym Pan chciał porozmawiać?
-Bo to trudne, Ola jest w szpitalu.
-Jaki jest jej stan?
-Chwilowo się poprawił ale mimo to się jeszcze nie wybudziła.
-No dobrze a Pan jest kimś z rodziny, znajomych?
-Jestem jej partnerem.
-Czyli to Pan teraz się opiekuje chłopcem?
-Tak.
-No dobra, ma Pan jakiś kontakt z ojcem chłopca?
-Nie, przeprowadziliśmy się i ojciec Marka nie wie gdzie. Tak mi się wydaje. - Przeliczyłem się wypowiadając te słowa. Zadzwonił do mnie telefon.
-Przepraszam to moja córka muszę odebrać.- Powiedziałem a kobieta kiwnęła głową abym to zrobił.
-Tak Aniu?- Zapytałem odbierając.
-Tato bo przyszedł jakiś Pan, krzyczy że Marek ma z nim iść. Oni się szarpią.
-Już do was jadę.- Powiedziałem i rzuciłem spojrzenie na panią adwokat.
-Jadę z panem.- Powiedziała kobieta a po chwili byliśmy już w moim samochodzie. Jechałem bardzo szybko, zachowując oczywiście bezpieczeństwo. Pani adwokat w trakcie drogi zadzwoniła jeszcze na policję. Jak to powiedziała, policja będzie musiała interweniować bo w tej sytuacji lepiej aby to oni przejęli kontrole nad nim a nie my. Gdy dojechaliśmy a miejsce policja już była. Weszliśmy do domu. Nigdzie jednak nie było Marka ani Michała. Spojrzałem na Buźkę i Kowalskiego którzy byli na miejscu.
-A gdzie oni są?- Zapytałem zdenerwowany.
-Kto gdzie jest?- Zapytał Kowalski.
-Marek i jego ojciec który się przyjechał awanturować.
-Puściłem ich do domu.- Odparł Buźka.
-Co zrobiłeś?
-No przecież to jego syn, więc miał prawo go zabrać do domu. Swoją drogą co ten chłopak u ciebie robił?
-Mieszka jego ojciec nie ma do niego praw rodzicielskich.
-Że co?
-No właśnie trwa sprawa w sądzie o niego. Jego ojciec chce odzyskać prawo do opieki nad nim. A wy mu właśnie pomogliście.- Powiedziałem zdenerwowany.
-Jadą Panowie z nami. Musimy chłopaka zabrać z powrotem do domu.- Powiedziała stanowczym głosem pani adwokat. Udaliśmy się do mieszkania Michała. Policja jechała przed nami. Wyglądało to jak eskorta. Na miejscu byliśmy po kilku minutach. Policjanci weszli jako pierwsi do budynku. Wszyscy stanęliśmy przed drzwiami Michała. Buźka zapukał do drzwi.

-Policja proszę otworzyć.- Powiedział a Ja i Pani adwokat się schowaliśmy za rogiem, aby Michał nas nie widział i wpuścił policjantów do mieszkania. Tak jak zaplanowaliśmy tak się wydarzyło. Czekaliśmy na korytarzu na rozwój sytuacji. Po chwili z mieszkania wyszli policjanci i Marek. Podszedłem do niego i od razu go przytuliłem. Kowalski skuł Michała i zabrali go na komendę. Postawiono mu zarzut porwania. Razem wróciliśmy do domu. 

3 komentarze: