Wstaliśmy
z Olką wcześniej niż zwykle. Mieliśmy spory kawałek do
pokonania. W końcu przeprowadziliśmy się na drugi koniec miasta.
Zjedliśmy śniadanie i zawieźliśmy dzieciaki do szkoły. Później
udaliśmy się prosto do firmy. Pożegnaliśmy się przy samochodzie.
Olka poszła do firmy a ja zaparkowałem auto. Wszedłem do firmy i
od razu poszedłem się przebrać. Dziś wróciła Karolina.
Ucieszyłem się bo dobrze nam się pracuje. Na patrol wyjechaliśmy
jakoś po dziewiątej. Dostaliśmy spokojny rewir. Ja jednak miałem
dziwne przeczucie na dziś. Tak jakby coś się stało. Intuicja mnie
nie myliła. Jackowska wróciła nas na komendę zaraz po przerwie
obiadowej. Udaliśmy się do jej gabinetu. Zapukałem i weszliśmy do
środka.
-Siadajcie.-
Odparła szefowa, miała smutny wyraz twarzy.
-Coś
się stało?- Zapytała Karolina.
-Tak,
06 miał dziś wypadek.- Powiedziała a serce stanęło mi w gardle.
-Oli
nic nie jest?- Zapytałem przerażonym głosem.
-Przykro
mi to powiedzieć ale....Ola jest w ciężkim stanie w szpitalu.
-Jadę
tam.- Powiedziałem wstając z krzesła.
-Nie
wpuszczą cie. Leży na OIOMIE.- Powiedziała Jaskowska. Momentalnie
grunt pod nogami mi się zarwał.
-Mam
to gdzieś jadę do niej.- Powiedziałem.
-Mikołaj
uważaj na siebie.- Powiedziała Karolina a ja poszedłem się
przebrać w cywilne rzeczy. Po 30 minutach byłem już w szpitalu.
Lekarze nie chcieli mnie wpuścić na oddział.
-Niech
mi Pan chociaż powie co z nią?- Krzyknąłem do jednego z mężczyzn
stojących obok mnie i próbujących mnie uspokoić.
-Nie
wiele możemy powiedzieć, jej stan jest ciężki i jak na razie się
nie poprawia.
-Ale
co się stało?
-Z
tego co nam wiadomo to przyjechała do nas z wypadku samochodowego.
Zaprowadzę pana na salę tego drugiego policjanta.- Powiedział
mężczyzna i udaliśmy się na zupełnie inny oddział. Przed salą
siedziała Emilka z Tośkiem.
-Może
Pan na chwilkę do niego wejść.- Powiedział i otworzył mi drzwi.
Spojrzałem jeszcze na Emilkę i wszedłem do środka.
-Cześć
Krzysiek.- Powiedziałem podchodząc do jego łóżka.- Jak się
czujesz?
-A
jak myślisz, przeze mnie Ola jest na OIOMIE.
-Przestań
to nie twoja wina.
-A
skąd wiesz, nie było cię tam. To ja prowadziłem radiowóz. Gdybym
tylko zdążył zahamować.- Mówił Krzysiek a ja pierwszy raz
widziałem łzy w jego oczach.- Co z Olą? Jak ona się czuje,
lekarze nie chcą mi nic powiedzieć.
-Ola...jest
w gorszym stanie niż ty, ale spokojnie jest dzielna i wyjdzie z
tego.- Mówiłem sam w to nie wierząc.
-Ale
co mówią lekarze?
-Nie
za wiele. Wiesz co ja już do niej pójdę. Ktoś też chce do ciebie
wejść.- Powiedziałem wychodząc z sali. Spojrzałem na Emilkę a
ta się podniosła i weszła na salę. Wyjąłem z kieszenie telefon.
Nie wiedząc co mam zrobić zadzwoniłem do szefowej. Odebrała od
razu.
-Tak
Mikołaj, co z Olą?
-Nie
najlepiej, lekarze mówią że jej stan jest krytyczny i jak na razie
nie ma żadnej poprawy.
-A
u Zapały byłeś?
-Tak
właśnie od niego wyszedłem.
-I
co powiedział jak to było?
-No
troszkę chaotycznie ale obwinia się za to.
-Może
mogę ci jakoś pomóc Mikołaj.
-Jak
by Pani mogła ze szkoły odebrać moje córki i syna Oli.
-No
dobrze, a mam ich zabrać do siebie czy może do ciebie, albo do Oli?
-Do
nas do domu, podjedzie Pani do miejskiego to dam Pani klucze.-
Powiedziałem.
-No
dobrze to zaraz będę.- Odpowiedziała i rozłączyła się. Już
byłem przy wejściu na OIOM. Właśnie zadzwonił mój telefon.
Spojrzałem na wyświetlacz, dzwoniła Karolina. Odebrałem.
-Co
jest Karola?
-Co
z nią?
-Nie
najlepiej.
-Odebrać
dzieciaki ze szkoły?
-Nie
trzeba już to załatwiłem.
-A
wpuścili cie do niej?
-Nie.
Karzą czekać, więc czekam. Nawet na oddział nie można wejść.
-No
dobra, daj znać jak coś będziesz wiedział.- Odparła i się
rozłączyła. Po chwili ujrzałem znajomą sylwetkę.
-Cześć
Mikołaj.- Powiedziała szefowa podchodząc do mnie.
-No
to tak tu są klucze od domu.- Powiedziałem dając jej plik kluczy.-
Dominika i Marek chodzą na Połomskiego a Ania na Kasprowicza.
-Ok,
a mam tak po prostu wejść i ich zabrać?
-No
tak ja zaraz do nich zadzwonię i powiem im że ich Pani odbierze.
-Mikołaj
skończmy z tą Panią mów mi Renata.
-No
dobrze.
-Ta
swoją drogą nie wiedziałam że Wysocka ma syna.
-Od
kilku miesięcy.
-I
już chodzi do szkoły?
-Tak
Ola jest jego opiekunem.
-A
nie wiedziałam.
-Olka
nie chciała z tego robić wielkiego Halo.
-Powiedziałeś
że do waszego domu...
-Tak
mieszkam z Olą od jakiegoś czasu. Ostatnio kupiliśmy dom a wczoraj
była przeprowadzka. Więc przepraszam cię za bałagan jaki tam
panuje.
-Przestań
myślisz że ja się nie przeprowadzałam.
-Jeszcze
raz ci dziękuję za pomoc.
-Nie
ma za co Mikołaj. Dobra ja jadę po dzieciaki.
-Dzięki.-
Krzyknąłem gdy odeszła troszkę dalej. Zadzwoniłem do Dominiki że
dziś odbierze ich moja znajoma z pracy. Nie mówiłem że to szefowa
ze względu na to że akurat te urwisy potrafią nieźle namieszać.
Siadłem na krześle przed salą. Każda sekunda była jak minuta, z
kolei minuta trwała tyle co godzina. Nie mogłem opanować strachu
przed tym co może się stać w najgorszym wypadku. Po kilku
godzinach z oddziału wyszedł jakiś mężczyzna.
-Ktoś
z rodziny Aleksandry Wysockiej.- Powiedział a ja się podniosłem.
-Ja.-
Dodałem podchodząc do niego.
-Jest
Pan....
-Ola
to moja narzeczona. Co z nią?
-Jest
nieprzytomna, ale jej stan zaczął się poprawiać.
-Bogu
dzięki.- Powiedziałem radośnie wzdychając.
-Niestety
mam nie najlepszą wiadomość.- Powiedział a ja się
przestraszyłem.
-Co....
-Pana
narzeczona jak przypuszczam nie wiedziała że jest w ósmym tygodniu
ciąży.
-O...Ol...Ola...jest
w ciąży?- Zapytałem a słowa ledwo przechodziły mi przez gardło.
-No
właśnie, zapraszam do mnie do gabinetu.- Powiedział nie
odpowiadając mi na pytanie. Udaliśmy się do małego pomieszczenia
gdzie było biurko i dwa krzesła.
-Proszę
usiąść.- Powiedział mężczyzna a ja zrobiłem to o co poprosił.
-Coś
nie tak z dzieckiem?- Zapytałam widząc jego wyraz twarzy.
-Niestety
podczas wypadku, pana narzeczona poroniła.- Powiedział a mi po raz
kolejny tego dnia zarwał się grunt pod nogami.- Przykro mi.- Dodał
po chwili. Opuściłem jego gabinet.- Może Pan na chwilkę do niej
wejść.- Powiedział po chwili mężczyzna wychodząc za mną z
gabinetu. Zaprowadził mnie na salę Oli. Spojrzałem na nią. Leżała
bezbronnie na łóżku, podłączona do aparatury. W moich oczach
pojawiły się łzy. Siadłem przy jej łóżku. Delikatnie objąłem
jej dłoń.
-Wiem
że mnie teraz słyszysz.- Powiedziałem a głos mi się łamał od
łez spływających po policzkach.- Ola kochanie...musisz
walczyć...proszę cię...dla mnie dla Marka i dla
dziewczyn....musimy oboje walczyć...być dzielni...tyle już
przeszliśmy....to też razem przetrwamy...Ola ja cię
potrzebuję....dzieciaki cie potrzebują....proszę cię nie poddawaj
się...kocham cię...jesteś całym moim światem....chcę założyć
z tobą rodzinę....posadzić drzewo i mieć syna....błagam cie nie
zostawiaj nas samych.- Mówiłem a głos coraz bardziej mi się
załamywał. Po kilku minutach na sali pojawił się lekarz. Poprosił
abym opuścił salę. Pocałowałem Olę w czółko i wyszedłem.
Siadłem na korytarzu a dłońmi zakryłem twarz. Łzy spływały mi
po policzkach. Cholera faceci nie płaczą. Pomyślałem ale czułem
się tak bezsilny. Nie wiedziałem co mam robić. Poczułem wibracje
w telefonie. Spojrzałem na wyświetlacz. Dzwoniła szefowa.
Odebrałem.
-Tak
słucham.- Powiedziałem ocierając łzy i starając opanować
emocje.
-Wszystko
dobrze?
-Nie,
jest fatalnie.- Powiedziałem.
-Jest
już późno Mikołaj i jako twoja szefowa a też znajoma nakazuję
ci w tej chwili wrócić do domu i odpocząć.
-Nie
mogę muszę być przy niej.
-Nie
teraz to masz być z dziećmi.- Podniosła głos.- Za pół godziny
chcę cie widzieć w domu.- Dodała po chwili.
-Dobrze.-
Powiedziałem poirytowanym głosem. Podniosłem się i spojrzałem
jeszcze raz na moją Olę. Ponownie do oczu napłynęły mi łzy.
Wróciłem do domu. Światła cały czas się paliły. Wszedłem do
środka.
-No
w końcu.- Usłyszałem głos szefowej.
-Gdzie
dzieciaki?- Zapytałem.
-Położyły
się już spać, były już zmęczone. Mów lepiej co z Olką?
-Jej
stan się poprawił.
-Ale
co wybudziła się?
-Nie
jeszcze.- Powiedziałem i znowu miałem ochotę się rozpłakać.
-Mikołaj
co jest grane, mów w tej chwili co się stało.
-Ola
była w ciąży.- Powiedziałem a na policzkach pojawiły się słone
łzy.
-Jak
to była?
-Poroniła
podczas wypadku.- Dodałem a Renata aż zaniemówiła, opadła tylko
na kuchenne krzesło. W jej oczach było widać smutek.
-Mikołaj,
czy to ty byłeś ojcem?
-Tak,
lekarz powiedział że to był ósmy tydzień. Bardzo chcieliśmy
powiększyć rodzinę. Między innymi dlatego kupiliśmy dom. Kurwa
no, dlaczego zawsze muszę tracić wszystko na czym mi tak cholernie
zależy.- Krzyknąłem uderzając pięścią w stół.
-Spokojnie,
wszystko się ułoży. Zobaczysz Olka z tego wyjdzie, jest silna.-
Renata starała się mnie uspokoić.- Masz napij się.- Powiedziała
dając mi lampkę wina.
-Dziękuję.-
Odparłem i oboje się napiliśmy.
-Jutro
Mikołaj nie musisz przychodzić do pracy. Monika cię zastąpi już
to załatwiłam.
-Dziękuje,
a wiesz może co z Krzyśkiem?
-Tak,
ma złamaną nogę, nie prędko wróci.
-A
powiedział co się....
-Tak.
Dostali wezwanie, podjeżdżali już na miejsce i ktoś w nich
uderzył od strony Oli. Zapała się obwinia za ten wypadek.
-Ale
to nie jego wina że ktoś w nich uderzył.
-Tak,
ale on uciekł. Zostawił auto i uciekł stamtąd.- Powiedziała
Renata.
-Kurwa,
zabije go jak tylko go dostanę w swoje ręce.- Powiedziałem
zdenerwowany. Nie dość że spowodował wypadek, zabił moje
dziecko, Ola jest nieprzytomna a Krzysiek połamany, to jeszcze ten
sk******n im nie pomógł. Gotowało się we mnie.
-Mikołaj
uspokój się to rozkaz.- Powiedziała Renata.
-Przepraszam
ale brakuje mi słów do takiego chamstwa.
-Idź
się połóż. To ci pomoże.
-A
szefowa?
-Mikołaj.-
Powiedziała podniesionym tonem.
-Znaczy
się a ty Renata?
-Ja
wracam do domu. Jutro przyjadę rano zajrzę do was.
-Dzięki
za pomoc. Musimy dorwać tego gnoja.
-Spokojnie
Mikołaj dorwiemy a teraz idź spać.
-Jeszcze
raz wielkie dzięki.- Powiedziałem uśmiechając się do niej choć
w tej chwili mój uśmiech był strasznie wymuszony. Renata pojechała
a ja poszedłem do sypialni. Położyłem się do łóżka. Pościel
pachniała Olą. Nie mogłem przestać o niej myśleć. Chciałem się
obudzić. Udać że to wszystko to głupi sen. Niestety rano
obudziłem się a obok mnie nie było Oli. Przetarłem oczy i
zszedłem na dół. Dzieciaki jadły już śniadanie, przysiadłem
się do nich a z kuchni wyszła Renata.
-Cześć
Mikołaj.- Powiedziała stawiając na stole kawę i talerz z
kanapkami.
-Hej.-
Powiedziałem.- O której przyjechałaś?
-Jakieś
dziesięć minut temu. Jedz.- Powiedziała podstawiając mi talerz
pod nos.
-Nie
jestem głodny.
-A
ja się nie pytam czy jesteś tylko masz jeść.- Spojrzałem na nią,
po jej minie widziałem że muszę zjeść bo inaczej mi nie
odpuści.- Jedziesz do szpitala?
-Tak,
zaraz będę jechał.
-No
dobra, to ja zabiorę ze sobą dzieciaki.- Powiedziała Renata.
-Młodzież,
nie jesteśmy już dziećmi.- Odezwała się Dominika.
-Myślałem
że jedziesz do pracy.
-Bo
jadę, zabiorę ich ze sobą. Spokojnie nie będą mi przeszkadzać.
-Ale
ja nie chcę robić kłopotu, mogę ich zabrać ze sobą.
-Ale
my chcemy jechać z ciocią Renatą.- Odezwała się Ania.
-Jak
będą niegrzeczni do zaprowadzę ich do Profosa.- Zaśmiała się.
-Może
lepiej nie.- Powiedziałem. Zjadłem śniadanie i poszedłem się
ubrać. Około ósmej byłem już w drodze do szpitala. Renata
jeszcze była u mnie w domu. Przypuszczaliśmy że wrócą wcześniej
niż ja więc wzięli klucze od domu. Po dwudziestu minutach
parkowałem już auto pod szpitalem. Wysiadłem z samochodu i udałem
się na OIOM. Wszedłem na oddział. Udałem się pod salę Oli.
Spojrzałem przez szybę na salę. Pielęgniarki właśnie sprzątały
salę. Wszedłem na nią.
-Gdzie
Ola?- Zapytałem przestraszony.
-Pan
jest kimś z rodziny?
-Gdzie
ona jest?- Ponownie zapytałem a po policzkach spływały mi łzy.
-Proszę
porozmawiać z lekarzem.- Powiedziała kobieta a ja miałem już
najgorsze myśli. Udałem się do gabinetu w którym byłem wczoraj.
Wszedłem bez pukania.
-Co
Pan tu robi?- Podniósł się lekarz od biurka.
-Gdzie
Ola?- Zapytałem zarwanym głosem.
-Proszę
usiąść.- Powiedział, miał dziwną twarz, taką bez uczuć.
-Co
się stało, czy Ola.....
-Nie
nie, spokojnie. Stan Pani Aleksandry uległ poprawie.
-Gdzie
ona jest?
-Przenieśliśmy
ją na inną salę, jest teraz na obserwacyjnej.
-Poprawił
się jej stan, to znaczy że się wybudziła?
-Niestety
nie, ale jej rotowania wzrosły.
-Kiedy
się wybudzi?
-Tego
nie jestem Panu na tą chwilę powiedzieć. Może to być jutro, za
tydzień, może dwa, nie wiem.
-Ale
wybudzi się prawda?
-Tak
wybudzi się. Po prostu straciła dużo krwi i musi się teraz
zregenerować. Spokojnie.
-Jak
mam być spokojny jak ktoś o mało nie zabił najważniejszej osoby
w moim życiu?- Warknąłem na lekarza.
-Rozumiem
ale proszę się uspokoić jest Pan w szpitalu i dla Pana dobra radzę
opanować niepotrzebne emocje.
-Przepraszam,
po prostu ten koleś uciekł stamtąd i....
-No
dobrze, ale proszę naprawdę się opanować, dla swojego dobra bo
może Pan sobie tylko tym pogorszyć sytuację?
-Dobrze,
a Panie doktorze, jedna sprawa.
-Proszę
niech Pan mówi.
-Myśli
Pan że Ola słyszy to co mówimy, ona może wiedzieć że straciła
dziecko?
-Wie
Pan co, wydaje mi się że słyszy, a co do dziecka nie dowiemy się
do puki się nie wybudzi. Ale myślę że Pana narzeczona nie
podejrzewała że jest w ciąży.
-A
dlaczego?
-Wydaje
mi się że gdyby coś podejrzewała to nie ryzykowałaby tak w
trakcie służby. Za wszelką cenę odruchowo chroniłaby dziecko,
którego mogłoby w ostateczności nie być.
-Myśli
doktor że kobiety takie coś czują?
-Jestem
tego pewien. Sporo już przepracowałem i nigdy się nie pomyliłem.
-Dziękuję
Panu.
-Proszę
w końcu to moja praca.- Powiedział mężczyzna.
-A
będę mógł do niej wejść?
-Tak
oczywiście, już pana prowadzę.- Powiedział i zaprowadził mnie na
salę na którą przeniesiono Olkę. Spojrzałem na nią wchodząc do
sali. Wyglądała jakby spała. Już nie była podłączona do dużej
ilości aparatury. Teraz było znacznie mniej tego sprzętu. Usiadłem
na krześle obok jej łóżka.
-Cześć
kochanie.- Powiedziałem delikatnie obejmując jej dłoń. Wydawało
mi się że prawy kącik jej ust się delikatnie podniósł. Tak
jakby się uśmiechnęła.- Jak się czujesz?...pewnie fatalnie...nie
martw się złapiemy tego gnojka co nam to zrobił...dzieciaki jakoś
się trzymają...walczą razem z nami...Renata, znaczy się szefowa
mi przy nich pomaga...dziś zabrała ich na firmę a mi dała wolne
abym mógł do ciebie przyjechać....ale mnie dziś
przestraszyłaś...poprawiło ci się....jestem z ciebie
dumny...musimy walczyć...damy radę...zobaczysz jeszcze będziemy
mieli dzidziusia...razem nie prześpimy wielu nocy i razem będziemy
płakać na ślubach naszych szkrabów...mówię też o młodzieży,
oburzają się gdy nazywamy ich dziećmi...Ola kochanie...nawet nie
wiesz jak mi ciebie brakuje...tak bardzo bym chciał usłyszeć choć
jedno słowo...udać że to wszystko to był głupi sen...- Mówiłem
a głos mi się zarywał coraz bardziej. Spędziłem u Oli prawie
cały dzień. Około 18 pojechałem do domu. Był zamknięty a ja nie
miałem kluczy. Wsiadłem więc w samochód i pojechałem na komendę.
Poszedłem do gabinetu Renaty.
-O
Mikołaj, a co ty tu robisz? Myślałam że jesteś jeszcze w
szpitalu.
-No
właśnie z niego wracam.
-I
co z Olą, siadaj i opowiadaj.
-Jej
stan się polepszył.- Odetchnąłem z ulgą i usiadłem naprzeciwko
niej.
-Obudziła
się?
-Niestety
nie.- Posmutniałem.
-A
co mówią lekarze?
-Że
na pewno się wybudzi, ale w tej chwili nie są w stanie powiedzieć
kiedy.
-Bogu
dzięki że się wybudzi. A mówili coś jeszcze?
-Tak,
wiem że ma połamane trzy żebra, prawą nogę i prawy nadgarstek.
Jest bardzo poobijana, no i ma wstrząśnienie mózgu przez co jest
nieprzytomna. Straciła też dużo krwi i dlatego chcą ją jeszcze
kilka godzin potrzymać w narkozie. Później ją wybudzą i
zobaczymy czy odzyska przytomność.
-Odzyska
na pewno.- Powiedziała Renata a do gabinetu wszedł Jacek.
-Szefowo
mamy go, piątka już go wiezie na komendę. Nie wywinie się.-
Powiedział wchodząc do środka.
-Cześć
Mikołaj.- Dodał i przywitaliśmy się.
-Cześć.
Kogo macie?
-Tego
gnoja co wczoraj w szóstkę przywalił, już się nie wywinie.-
Odparł Jacek, a ja spojrzałem na Renatę.
-Mikołaj
nawet o tym nie myśl.- Powiedziała.
-Ale....
-Nie
i koniec, ty jesteś oddalony od tej sprawy.
-Ale
Renata.- Wyrwało mi się przy Jacku który stał obok i
przysłuchiwał się naszej rozmowie. Z szefową spojrzeliśmy na
niego. Zdziwienie malowało mu się na twarzy.
-Jacek
zostaw nas samych.- Powiedziała Po chwili a dyżurny wykonał jej
polecenie.
-Dlaczego
nie mogę...chcę tylko mu spojrzeć w oczy, chce wiedzieć dlaczego
to zrobił. Dlaczego zniszczył nasze plany?
-Ja
to rozumiem, ale musisz opanować emocje i na pewno nie pozwolę ci
teraz się z nim spotkać.
-Ale
on ich mógł zabić. Chce wiedzieć co czuł zostawiając ich
bezsilnie w tym radiowozie?
-Ja
też chcę wiedzieć, Mikołaj wszyscy tego chcemy.
-To
mi na to pozwól.
-Nie
teraz to wracasz z dziećmi do domu. Teraz one i Ola są
najważniejsze. Musisz im pokazać że jesteś silny.
-A
co jeśli mnie spytają dlaczego to zrobił?
-To
powiesz im prawdę że nie wiesz dlaczego. Obiecasz że się dowiesz.
To są dzieci za kilka dni zapomną że się pytały.
-A
Oli co jej powiem gdy się wybudzi?
-Że
go złapaliśmy. Spokojnie Mikołaj. Wiesz że moi ludzie są
najlepsi w tej robocie. Za kilka godzin może nawet nie będziemy
wiedzieli co się tam wydarzyło.- Powiedziała a ja zamilkłem. Nie
mogłem opanować wściekłości jaką darzyłem tego faceta. W
jednej chwili stał się dla mnie nikim. Wiedziałem jedno, będę
walczył żeby szybko z pierdla nie wyszedł. Po kilku minutach gdy
ochłonąłem a Renata miała pewność że nie natknę się na
korytarzu na tego gnoja, udałem się do stołówki, gdzie dzieciaki
spędzały czas pod czujnym okiem Pani Zosi.
-Cześć
Mikołaj.- Powiedziała kobieta gdy podszedłem do stolika.
-Witam
Pani Zosiu.- Odparłem siadając obok nich.
-Marnie
wyglądasz, zaraz przyniosę ci coś do jedzenia.- Powiedziała
odchodząc od stolika. Spojrzałem na młodzież.
-Co
z ciocią?- Zapytała Dominika.
-Już
lepiej.- Powiedziałem wciąż smutnym głosem.
-To
dlaczego jesteś smutny?- Zapytał Marek.
-Bo...wasza
ciocia...
-Coś
się poważnego stało przy wypadku?- Wtrąciła Ania.
-Można
tak powiedzieć....- Odparłem.
-Proszę
bardzo. Mięso bo musisz mieć siłę Mikołaj.- Powiedziała Pani
Zosia stawiając talerz z obiadem na stoliku.
-A
co wy macie takie miny?- Zapytała po chwili.
-Coś
jest cioci a tata nie chce powiedzieć co.- Odrzekła Dominika złym
głosem.
-Skarbeńku
nie złość się na tatę, jemu też nie jest łatwo.- Zaczęła
Pani Zosia. Zawsze miała rękę do dzieci, jak mało kto potrafiła
je podejść i wydusić z nich wszystko. Potrafiła w każdej
sytuacji znaleźć jakieś pozytywy.
-Mikołaj
możemy pogadać.- Do stolika podeszła Dominika.
-Jasne.-
Odparłem i oboje odeszliśmy od stolika.- Co się stało?
-Chodzi
o Olkę.
-Co
jest, dzwonili ze szpitala?
-Nie,
nie uspokój się. Ten koleś co go przywieźli. No ten co spowodował
wypadek.
-No
wiem który to co?
-No
ja i Olka bardzo dobrze go znamy.
-Jak
to?- Zapytałem zdziwiony.
-Mikołaj,
ja nie chcę się między was mieszać, ale są rzeczy o których
powinieneś wiedzieć.
-O
czym ty mówisz?
-No
o tym co się działo zanim wyjechałam....nie powinieneś tego
usłyszeć ode mnie ale w tej sytuacji to konieczne.
-Poczekaj
chcesz mi powiedzieć o tej sytuacji o Kamilu i reszcie?
-Skąd
to wiesz?
-Miałem
pewną sprawę kiedyś Ola mi powiedziała, bardzo mi się wtedy te
informacje przydały. Ale mów o co chodzi.
-No
ten koleś to jest....-Słowa nie chciały jej przejść przez
gardło.
-Dominika
do cholery wyduś to z siebie.
-No
to był nasz szef.
-Szef,
byłem pewien że to....
-No
nie do końca. On pamiętam że groził Olce ja się wyrwałam i na
wszelki wypadek wyjechałam za granicę. Mikołaj zrozum bałam się
go.
-A
Olka?
-Z
nią było gorzej, z tego co mi wiadomo to jej tata załatwił jej
męża w sensie że za kratki poszedł.
-Czy
on wam kiedyś groził?
-Tak
najczęściej jak się mu sprzeciwiłyśmy. Rozumiesz co mam na
myśli.
-Tak
spokojnie. Nie chcesz to nie musisz mówić.
-Nie
Mikołaj ja już za długo milczałam. On się odgrażał że nas
wszystkich pozabija jak tylko mu się nadarzy okazja.
-Myślisz
że to nie był wypadek?
-Ja
jestem tego pewna. Mikołaj on może zrobić to jeszcze raz, on na
Olkę polował teraz widział mnie. Jestem pewna że jak dostanie
tylko za spowodowanie wypadku to on dokończy to co zaczął. Musimy
coś z tym zrobić.
-Zrobimy,
chodź ze mną do szefowej.- Powiedziałem stanowczym głosem i po
chwili byliśmy już w jej gabinecie.
-Białach.
Miałeś jechać do domu.- Jackowska podniosła na mnie głos.
-Szefowo
Dominika ma coś do powiedzenia, to ważne.- Powiedziałem.
-Bo
ja wiem o co tu chodzi.- Odparła Dominika.
-Ale
w czym?- Zapytała zaskoczona Jackowska.
-W
wypadku Oli i Krzyśka. To nie był wypadek.- Powiedziała a
Jackowska wstała od biurka.
-Mikołaj
zostaw nas same.- Powiedziała Renata a ja wyszedłem z jej gabinetu.
Zszedłem na dół i udałem się do stołówki skończyć obiad. Co
prawda był zimny, ale był. Pani Zosia nakarmiła też młodzież za
co podziękowałem jej ogromną czekoladą. Po kwadransie mieliśmy
opuścić komendę. Wtedy przyszła do nas Dominika.
-I
co?- Zapytałem widząc ją zmierzającą w moim kierunku.
-Będę
zeznawać.- Powiedziała a ja wyszeptałem dziękuję i opuściłem z
dzieciakami komendę. Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy do domu.
Przygotowałem dzieciakom kolację i udaliśmy się do ogrodu aby ją
zjeść. Siedzieliśmy tak w ciszy, gdy nagle usłyszeliśmy dzwonek
do drzwi. Podniosłem się od stołu i poszedłem otworzyć.
-Jest
Ola?- Zapytała młoda kobieta z dzieckiem na rękach. Znałem ją
była u nas kilka dni temu.
-Nie
ma.- Odparłem.
-A
kiedy będzie?
-Nie
prędko. Wejdziesz na kawę?- Zaproponowałem.
-Mogę
na nią poczekać?
-Wszyscy
na nią czekamy.- Odparłem a kobieta weszła ze mną do domu.
Zaprowadziłem ją do ogrodu gdzie była młodzież a sam poszedłem
do kuchni i zrobiłem jej kawę. Postawiłem na stole i usiadłem.
-O
której będzie Ola?- Zapytała po chwili.
-Dzieciaki
idźcie się pobawić.- Powiedziałem a oni wykonali moje polecenie.
-Co
jest grane?- Zapytała z przerażeniem w oczach kobieta.
-Ola
miała wypadek, jest w ciężkim stanie w szpitalu.- Powiedziałem a
słowa ledwo przechodziły mi przez gardło.
-Jak
to w szpitalu? Co się stało?
-Był
wypadek w trakcie służby. Olka jest w stanie krytycznym.
-Przykro
mi.- Powiedziała kobieta.- A co mówią lekarze?
-Jakby
to powiedzieć....Ola była w drugim miesiącu ciąży.
-Była
to znaczy że...
-Tak
już nie jest. A wiesz co jest najgorsze. Cały ten wypadek to nie
był zwykły przypadek. Wszystko było ustalone.
-O
czym ty mówisz?
-Przeszłość
nas dopadła.- Powiedziałem. Kobieta spojrzała na mnie.
-Zawsze
mogło być gorzej.- Powiedziała.
-O
czym ty mówisz?- Zapytałem.
-Spójrz
na to z innej strony. Ja mam cudownego syna który nie ma ojca a
ty...ty masz pełną rodzinę...nawet jeśli coś takiego was
spotkało to na pewno po to abyś mógł dostrzec to co masz już
teraz. Ja już będę szła.-Powiedziała podnosząc się od stołu.
-Odprowadzę
cię.- Powiedziałem i również wstałem od stołu.
-Chciałam
wam podziękować.
-Za
co?- Zapytałem zdziwiony.
-Ta
wasza znajoma co jest adwokatem pomoże mi uzyskać alimenty od
Adama.
-O
to świetnie.- Odparłem i teraz mi się przypomniało że przecież
muszę się z nią skontaktować w sprawie Marka. Odprowadziłem
kobietę do jej samochodu i wróciłem do domu. Wyjąłem z kieszeni
telefon i zadzwoniłem do Krzyśka. Poprosiłem go o numer do dej
kobiety i zadzwoniłem.
-Julia
Tokarczyk Adwokat.- Odebrała kobieta.
-Dzień
dobry, Mikołaj Białach z tej strony.
-W
czym mogę Panu pomóc?
-Bo
prowadzi Pani sprawę Aleksandry Wysockiej.
-Przykro
mia le nie mogę udzielać takich informacji.
-Tak
ja to rozumiem ale Ola trafiła do szpitala. Chciałbym się z Panią
spotkać.
-No
dobrze za piętnaście minut w Parku Szczytnickim będzie Panu
pasować?
-Tak
oczywiście, przy fontannie?
-Tak,
do zobaczenia.- Odparła kobieta i się rozłączyła.
-Dzieciaki
chodźcie tu na chwilkę.- Krzyknąłem stając przy schodach.
Młodzież bardzo szybko się pojawiła obok mnie.
-Coś
się stało?- Zapytał Marek.
-Tak
muszę coś załatwić, zostaniecie sami. Gdyby coś się działo to
do mnie zadzwońcie. Macie też numer do cioci Renaty na lodówce.
-Dobrze
tato.- Odparła Dominika a ja po kolei ucałowałem każdego w czółko
i pojechałem na umówione spotkanie. Byłem na miejscu może dwie
minuty przed czasem. Siadłem przy fontannie. Zadzwonił mój
telefon. Odebrałem.
-Dzień
dobry Panie Mikołaju, już Pan jest?- Zapytała kobieta.
-Tak
tak już czekam.
-Za
dwie minutki będę, z której strony pan czeka?
-Od
wschodniego wejścia.- Odparłem. Faktycznie po dwóch minutach
podeszłą do mnie wysoko brunetka, na oko miała trzydzieści kilka
lat.
-Dzień
dobry Julia Tokarczyk.- Kobieta Podała mi dłoń.
-Mikołaj
Białach.- Również podałem jej dłoń.
-Więc
o czym Pan chciał porozmawiać?
-Bo
to trudne, Ola jest w szpitalu.
-Jaki
jest jej stan?
-Chwilowo
się poprawił ale mimo to się jeszcze nie wybudziła.
-No
dobrze a Pan jest kimś z rodziny, znajomych?
-Jestem
jej partnerem.
-Czyli
to Pan teraz się opiekuje chłopcem?
-Tak.
-No
dobra, ma Pan jakiś kontakt z ojcem chłopca?
-Nie,
przeprowadziliśmy się i ojciec Marka nie wie gdzie. Tak mi się
wydaje. - Przeliczyłem się wypowiadając te słowa. Zadzwonił do
mnie telefon.
-Przepraszam
to moja córka muszę odebrać.- Powiedziałem a kobieta kiwnęła
głową abym to zrobił.
-Tak
Aniu?- Zapytałem odbierając.
-Tato
bo przyszedł jakiś Pan, krzyczy że Marek ma z nim iść. Oni się
szarpią.
-Już
do was jadę.- Powiedziałem i rzuciłem spojrzenie na panią
adwokat.
-Jadę
z panem.- Powiedziała kobieta a po chwili byliśmy już w moim
samochodzie. Jechałem bardzo szybko, zachowując oczywiście
bezpieczeństwo. Pani adwokat w trakcie drogi zadzwoniła jeszcze na
policję. Jak to powiedziała, policja będzie musiała interweniować
bo w tej sytuacji lepiej aby to oni przejęli kontrole nad nim a nie
my. Gdy dojechaliśmy a miejsce policja już była. Weszliśmy do
domu. Nigdzie jednak nie było Marka ani Michała. Spojrzałem na
Buźkę i Kowalskiego którzy byli na miejscu.
-A
gdzie oni są?- Zapytałem zdenerwowany.
-Kto
gdzie jest?- Zapytał Kowalski.
-Marek
i jego ojciec który się przyjechał awanturować.
-Puściłem
ich do domu.- Odparł Buźka.
-Co
zrobiłeś?
-No
przecież to jego syn, więc miał prawo go zabrać do domu. Swoją
drogą co ten chłopak u ciebie robił?
-Mieszka
jego ojciec nie ma do niego praw rodzicielskich.
-Że
co?
-No
właśnie trwa sprawa w sądzie o niego. Jego ojciec chce odzyskać
prawo do opieki nad nim. A wy mu właśnie pomogliście.-
Powiedziałem zdenerwowany.
-Jadą
Panowie z nami. Musimy chłopaka zabrać z powrotem do domu.-
Powiedziała stanowczym głosem pani adwokat. Udaliśmy się do
mieszkania Michała. Policja jechała przed nami. Wyglądało to jak
eskorta. Na miejscu byliśmy po kilku minutach. Policjanci weszli
jako pierwsi do budynku. Wszyscy stanęliśmy przed drzwiami Michała.
Buźka zapukał do drzwi.
-Policja
proszę otworzyć.- Powiedział a Ja i Pani adwokat się schowaliśmy
za rogiem, aby Michał nas nie widział i wpuścił policjantów do
mieszkania. Tak jak zaplanowaliśmy tak się wydarzyło. Czekaliśmy
na korytarzu na rozwój sytuacji. Po chwili z mieszkania wyszli
policjanci i Marek. Podszedłem do niego i od razu go przytuliłem.
Kowalski skuł Michała i zabrali go na komendę. Postawiono mu
zarzut porwania. Razem wróciliśmy do domu.